Powrót                                               

 

 

 

Podwójny dramat podboju Ameryki

Odkrycie, podbój i kolonizacja Ameryki wywołują ciągle sprzeczne reakcje i komentarze. Prawda o podboju nie wszystkich interesuje, wielu jej sobie nie uświadamia, a inni jeszcze odpychają ją od siebie, uważając, że "ubolewanie nad tym, iż źli biali napadli na dobrych Indian nie ma już dziś sensu". Tego niewątpliwie zdania jest wielu potomków białych osadników, a także wielu Europejczyków, którzy chwytają się argumentu o nieodwracalności faktów dokonanych, by zapewnić sobie spokój sumienia. Nie wszyscy jednak patrzą na te sprawy podobnie. Andrzej Wala stwierdza na przykład, że "prawda o podboju Ameryki, którą można wysupłać z materiałów źródłowych, jest porażająca nawet wtedy, gdy o nim piszą zdobywcy. Lecz kiedy pozna się to samo w opinii podbitych, kiedy zda się sobie sprawę, że najbardziej «zhumanizowane» spojrzenie Europejczyka jest przeważnie zaprawione wyższością i pychą, wtedy dopiero ogrom dokonanego zła przygniata nas zupełnie. Współcześni jednak rzadko chcą o tym pamiętać. To są dla nich rzeczy przebrzmiałe"[1]. Głos ten świadczy niewątpliwie o wrażliwości i uczciwości mówiącego, czy nie jest jednak wołaniem na puszczy? Dla tych, którzy uważają, iż nie ma o czym mówić, pamięć o podboju staje się "pamiętliwością", czyli prawdziwą "kulą u nogi", gdyż "ani nie jesteśmy świadkami przebrzmiałych już wydarzeń, ani nie stawiamy czoła dzisiejszym wyzwaniom". Problem w tym, że często nie dajemy sobie rady z kolejnymi wyzwaniami, właśnie dlatego, że nie wyciągamy żadnych lekcji z historii i przymykamy oczy na jej przestrogi. Niechęć do wiązania faktów i tendencja do rozgrzeszania się ze wszystkiego prowadzą do stwierdzenia, że "podbój innych ludów i zabór ziem dzieją się od początku istnienia ludzkości, więc nie ma co lamentować nad podbojem Ameryki". Przy takim rozumowaniu, można się obawiać, iż fakt, że Rzymianie z zabijania ludzi uczynili zabawę, posłuży kiedyś za argument przy realizacji kolejnego programu Reality Show. 

Chyba nie każdy przykład z zamierzchłej przeszłości może służyć za argument w świecie, który zwie się "cywilizowanym" i którego kamieniem węgielnym stało się chrześcijaństwo. Apel Ryszarda Kapuścińskiego, dostrzegającego barierę ochronną przed aktami ludobójstwa "we wrażliwości duchowej, silnej woli czynienia dobra i w nieustannym, uważnym wsłuchiwaniu się w słowa przykazania miłuj bliźniego jak siebie samego"[2], może się wydać naiwny. Jest jednak przypomnieniem pewnego odkrycia, które wraz z kilkoma innymi, legło u podstaw naszej kultury. Zrodzona dwa tysiące lat temu moralność wniosła ze sobą pojęcie miłosierdzia, miłości bliźniego, wartości i godności człowieka. Wiele wieków później dorzucono do tej podstawy świeckie wartości humanizmu. Później jeszcze pojawiło się pojęcie równości i braterstwa, sformułowano prawa człowieka, zerwano z zasadą niewolnictwa, odświeżono ideę ludzkiej godności. Można było nabrać złudzeń o moralnym doskonaleniu się zachodniego świata. I co z tych wartości zostało? Wiek po wieku, wymyślano preteksty i ideologie pozwalające owe nakazy i zakazy moralne obejść. Odkrycie i podbój Ameryki stanowiły prawdziwy dysonans w humanistycznej tradycji Renesansu. Skompromitowały jego odkrycia u samej bazy. A odbyło się to w ciszy, bez specjalnego protestu moralistów, gdyż chodziło o "barbarzyńców". Nie można jednak bezkarnie godzić się na zło. Zezwolenie na grabież, zbrodnię i niesprawiedliwość musiało obrócić się przeciw nam samym. "Po jednej zbrodni – pisze Zygmunt Bauman - przychodziła druga i tym łatwiej było ją jednym dokonać, a innym przełknąć, że była to druga właśnie, trzecia, pięćdziesiąta"[3]. Oswajając się ze zbrodnią, wywracając po kolei wszystkie wartości, przygotowano grunt pod ostateczne rozwiązania ideologii jedynych i prawdziwych. Nie można odrzucać refleksji nad historią z obawy przed pamiętliwością. Gdyby ludzie Zachodu wcześniej zdali sobie sprawę z monstrualności tego, co zrobili amerykańskim tubylcom, gdyby bili na alarm, gdyż rozchwiały się ich wartości, może nie doszłoby tak łatwo, w sercu cywilizowanej Europy, do nowej zagłady. Bo jednej i drugiej nie dokonali ani genetycznie uwarunkowani mordercy, ani źli biali. Dokonali jej cywilizowani, dobrzy ludzie. Na tym polega moralny aspekt tego problemu i nasza mimo wszystko odpowiedzialność.

Innym argumentem, którym uspakajamy nasze sumienie jest ten, że Indianie sporo skorzystali na spotkaniu z naszą kulturą. Indianie mogą do uprzykrzenia powtarzać, że "nie potrzebowali żadnej pomocy białych. Wszystko, czego chcieli, to uwolnić się od nich, od ich założeń, poglądów i dobrych intencji"[4]. My oczywiście wiemy lepiej, czego było im trzeba. W tym przekonaniu, w tej bezdyskusyjnej pewności, że Indianie musieli na spotkaniu z naszym światem skorzystać, zawarta jest owa pycha, o której mówi Andrzej Wala, oraz osąd wartościujący. Człowiek Zachodu uważa własną kulturę za wierzchołek wszelkich osiągnięć, a Indianom odebrał prawo do uczestnictwa w wielogłosie kultur. Tym samym narzuciwszy im swoją religię, swoje instytucje, swój sposób życia i myślenia, próbuje przekonać siebie i innych, że nie zniewolił ich, lecz obdarował. Jeśli odrzuci się pojęcie hierarchii w odniesieniu do kultur, trudno mówić o ewidentnych zyskach w przypadku Indian. Utraciwszy swą własną kulturę, ludy te bezpowrotnie utraciły to, co miało dla nich wartość witalną.

Nad stratami właśnie, wynikłymi ze zderzenia dwóch światów, zastanawia się Jean-Marie Le Clézio w swej książce Meksykański sen, albo przerwana myśl indiańskiej Ameryki. Analizując rozmiar zniszczenia cywilizacji Mezoameryki, które zapoczątkowało tragedię indiańskich ludów, pisarz rozpatruje, co w wyniku podboju i kolonizacji amerykańskiego kontynentu utracili jej rdzenni mieszkańcy, a także, mniej konwencjonalnie, co my sami przy okazji utraciliśmy. Do refleksji nad losem Indian dołączam cytat wyjęty z tej niezwykłej książki:

"Podbój Nowego Świata doprowadził do milczenia, które zatarło myśl tubylców. To milczenie jest ogromne, przerażające. W okresie od 1492 do 1550 roku pochłonęło indiański świat, zamieniło go w nicość. Tubylcze kultury, żywe, zróżnicowane, spadkobiercy wiedzy i mitów tak starych jak historia człowieka, w przeciągu jednego pokolenia zostały skazane, starte na pył, spopielone. Jak to było możliwe? Aby dokonać takiego zniszczenia, potrzebna były potęga całej Europy, dla której konkwistadorzy byli tylko narzędziem, potęga, dla której religia i moralność były równie ważne jak siła militarna i ekonomiczna. Podbój amerykańskiego kontynentu przez Europejczyków stanowi niewątpliwie jedyny przykład totalnego zagarnięcia zwyciężonych narodów przez jedną kulturę, co doprowadziło do całkowitej wymiany myśli, wierzeń i duszy. Podbój to nie tylko opanowanie przez garstkę ludzi ziem, rezerw żywności, dróg, organizacji politycznych, siły roboczej mężczyzn i genetycznej rezerwy kobiet. To też realizacja powstałego u początków Renesansu projektu, którego celem była dominacja nad światem. Nic, co było przeszłością i wielkością tubylczych narodów, nie mogło przeżyć. Religia, legendy, zwyczaje, organizacje rodzinne i plemienne, sztuka, język oraz historia, wszystko musiało zniknąć, aby zostawić miejsce nowej formie narzuconej przez Europę. [...]

Milczenie indiańskiego świata jest bez wątpienia jednym z największych dramatów ludzkości. W momencie, gdy Zachód odkrywał nowe wartości humanizmu, poczynania zdobywców Nowego Świata rozpoczęły erę nowego barbarzyństwa opartego na niesprawiedliwości, grabieży i morderstwie. Nigdy chyba człowiek nie był równie wolny i równie okrutny; odkrył w tym samym czasie powszechność praw i powszechność gwałtu, szlachetne idee humanizmu i groźne przekonanie o nierówności ras, względności cywilizacji i kulturowej tyranii. Przez dramat podboju Meksyku odkrył wszystko, co zbuduje kolonialne imperia, w Ameryce, Indiach, Afryce, Indochinach: przymusową pracę, systematyczne niewolnictwo, wywłaszczenie i dochodowość ziem, a przede wszystkim świadomą dezorganizację ludów, aby nie tylko nad nimi panować, ale przekonać je o ich niższości.

Milczenie indiańskiego świata jest dramatem, którego konsekwencji jeszcze nie zmierzyliśmy. Dramatem podwójnym, gdyż niszcząc kultury amerykańskich Indian, zdobywca zniszczył część siebie samego, część, której nigdy już nie będzie mógł odnaleźć."[5] 

______________________________________

[1] Andrzej Wala, Jestem intruzem in www.tipi.pl (Galeria, Lenni Lenape, nestorzy Wschodniego Wybrzeża)

[2] Ryszard Kapuściński, De la nature des génocides, Le Monde diplomatique, marzec 2001

[3] Zygmunt Bauman, Imiona cierpienia, imiona wstydu, Tygodnik Powszechny, wrzesień 2001

[4] Wilf Pelletier, Ci durni Indianie, Tawacin nr 24, zima 1993

[5] J.M.G. Le Clézio, Le Rêve mexicain ou la pensée interrompue, Gallimard, Paryż, 1993

___________________________

©Zofia Kozimor

 

   Powrót

Do góry