![]() |
![]() |
|||
|
O ludobójstwie Indian
Pisać
o ludobójstwie nie jest łatwo. Jak pisać, by ludzkich dramatów nie
sprowadzać do statystyki, nie przekładać cierpień na abstrakcyjne pojęcia,
zbrodni nie rozmywać w interpretacjach? Pisać o ludobójstwie jest
trudno, ale jeszcze trudniej pogodzić się z milczeniem zalegającym nad
ludobójstwem.
W dobie obecnej organizacje międzynarodowe
uznały za ludobójstwo cztery zbrodnie, których dopuszczono się w XX wieku:
zagładę Żydów podczas drugiej wojny światowej, rzeź Ormian w 1915 roku,
wymordowanie Tutsi w Rwandzie w 1994 r. oraz masakrę bośniackich
muzułmanów w Srebrenicy w roku 1995. Cztery ludobójstwa zostały
zdemaskowane, a ile zbrodni pozostaje nienazwanych? Wśród dramatów, o
których się nie pamięta, bądź nie chce pamiętać, znajdują się metodyczne
masakry tubylczych ludów dokonane przez państwa kolonialne. Wśród nich, ze
względu na rozmiar i zasięg, na czoło wysuwa się wyniszczenie
amerykańskich Indian. Zbrodnie przeciwko Indianom stanowią ciągle otwartą
ranę, wokół której toczą się spory i dyskusje. Indianie nie mają
wątpliwości, iż w Nowym Świecie biali kolonizatorzy dopuścili się
ludobójstwa. Teza ta ma jednak wielu przeciwników,
zarówno w Ameryce, jak i w Europie. Należy do
nich „Tawacin”, polskie „Pismo Przyjaciół
Indian”.
Antropologowie
z Poznania współpracujący z pismem i wyrażający stanowisko Redakcji,
protestują przeciw ciągłemu oskarżaniu Europejczyków i Amerykanów o
krzywdy wyrządzone Indianom. Odrzucają
takie „przedstawianie przeszłości i teraźniejszości, gdzie
wszyscy Indianie zawsze i wszędzie byli ofiarami.”[1]
W ogóle dychotomiczny podział na Białych i Indian uznają za
bezzasadny: „Czy istnieją jednego rodzaju Biali albo Indianie?
— zapytują — Nie można patrzeć na dzieje Nowego Świata, ciągle
przeciwstawiając sobie tylko dwie nic nie znaczące heterogeniczne
kategorie (to forma rasizmu!). Potrzeba tu zawsze historycznego dookreślenia
— kto? gdzie? kiedy?”[2].
Mówiąc
o znaczeniu prac Lévi-Straussa dla antropologii, Mircea Eliade podkreślił
kiedyś filozoficzne podejście etnologa do omawianych problemów.
„Antropologowie — pisze — zmarnowali zbyt wiele czasu na
próby odtworzenia historii kultur prymitywnych, zbyt mało zaś poświęcili
go na zrozumienie ich sensu.”
[3]
Innymi słowy zbyt często odrzucali refleksję nad kulturą w imię ciągłego
dookreślania „kto? gdzie? kiedy?”. Daje się to zauważyć
tak w odniesieniu do kultur „prymitywnych” jak i naszej.
Trudno nie dostrzec, iż to, co antropologowie z „Tawacinu”
kwestionują, to zasadność ujęcia kultury euroamerykańskiej jako
kultury zachodniej. Odmawiają też prawa do globalnego ujęcia kultur
indiańskich. Tymczasem, żeby zrozumieć „dzieje Nowego Świata”,
nie można ograniczyć się do historycznego przeglądu faktów, ale
trzeba patrzeć na nie w powiązaniu z głębokim sensem kultur, które na
jego terenie istniały, jak i głębokim sensem kultury, która je
zawojowała. A to implikuje przeciwstawienie pewnych bogatych w znaczenie
kategorii kulturowych. Kultura zachodnia ma bowiem pewien wspólny
mianownik, tak jak mają go kultury indiańskie. Ten wyróżniający je
wspólny mianownik nie ogranicza się jednak, ja chce tego redaktor
naczelny „Tawacinu”, do „umiłowania wolności i woli
przetrwania”[4].
Na
podstawę europejskiej cywilizacji składają się, obok wpływów
greckich i rzymskich, chrześcijaństwo, doświadczenie reformacji,
humanizm, racjonalizm, idea postępu. Te między innymi elementy uformowały
naszą europejską, zachodnią tożsamość, nasz sposób widzenia świata,
nasze priorytety i wartości. To, że niektórzy Europejczycy lubią corridę[5],
a inni wolą grać w krykieta, nie ma wielkiego znaczenia wobec tej wspólnej
bazy, która warunkuje nasze myślenie.
Podobnie
jest z ludami, które zamieszkiwały kontynent amerykański. Były różnice
między osiadłymi ludami Mezoameryki i nomadami z Gran Chichimeca,
między Indianami Pueblo i Inuitami, niemniej można znaleźć łączący
je wspólny mianownik. Są to kultury oparte na mistycyzmie i
„duchowości kosmicznej”. Ich bazą jest czysta metafizyka.
Posiadają dużo elementów wspólnych, pewne stałe widoczne są w każdej
z nich: podejście do ziemi, pojęcie czasu, kult słońca i gwiazd, rola
mitów i rytuałów. Brak podziału na sacrum i profanum, duchowość, która
nie stała się religią, formowały tożsamość tych ludzi, ich
priorytety i wartości. Obce były im doświadczenia, które nas ukształtowały:
atrofia wiary, indywidualizm, racjonalizm.
W
1492 roku na kontynencie amerykańskim nastąpiło spotkanie Indian i
Europejczyków. Było to coś więcej niż spotkanie ludów, doszło do
starcia odmiennych myśli i kultur, z których jedna czuła się całkowicie
upoważniona do zadecydowania o losie innych. Od 1492 roku ruszyła na
odkrytych ziemiach maszyna zniszczenia i śmierci. W
pięćdziesiąt lat po przybiciu Europejczyków do Nowego Świata legły w
gruzach imperia Azteków i Purhepechów, znikły miasta „piękniejsze
od Salamanki i Wenecji”. Indian witających chrześcijan „z
wielkim uszanowaniem”, ciekawością i honorami, masakrowano.
„Bo należy wiedzieć, — pisze Bartolomé de Las Casas —
że we wszystkich krajach, do których wkraczali, Hiszpanie zawsze urządzali
okrutną i głośną rzeź”[6]. Pochód zdobywców i
kolonizatorów, z południa na północ, ze wschodu na zachód, niósł ze
sobą zniszczenie, był
grabieżą ziem, końcem pewnego świata. Obrastał setkami ofiar.
Wobec
nieprzebranych zniszczeń i masakr dokonanych przez Europejczyków, a później
Amerykanów, indiańscy tubylcy głośno mówią o ludobójstwie. Dla
antropologów z „Tawacinu” jest to teza bezpodstawna,
obliczona na osiągnięcie doraźnych korzyści politycznych i
ekonomicznych. Podobne
mniemanie powszechne jest zresztą za oceanem. „Pojęcie ludobójstwa
- mówi Thomas Bender - weszło do refleksji o amerykańskiej historii,
ale ciągle znajduje się poza językiem głównego nurtu. Spotyka się z
surowym potępieniem ze strony prawicy. To jedna z tragedii, które
Amerykanom niezwykle trudno uznać.”[7] Indianie
i polityka etnocydu
Ponieważ
termin ludobójstwo znajduje się „poza językiem głównego
nurtu”, wielu antropologów
i historyków skłania się do przeświadczenia, iż w odniesieniu do sytuacji
w Nowym Świecie, nie tyle o ludobójstwie należy mówić, ile o
zagładzie kultury. Raphael Lemkin, definiując pojęcie genocydu, rozumiał
je w sposób szeroki, jako eksterminację fizyczną, której towarzyszy
rozbicie struktur politycznych i społecznych, zniszczenie kultury i języka.
Ponieważ ta szeroka definicja ludobójstwa nie została przez ONZ przyjęta,
odróżnia się dziś od siebie genocyd i etnocyd. Etnocyd to metodyczne i
zaplanowane niszczenie kultury zawojowanych ludów, rozbicie tkanki
rodzinnej i społecznej, unicestwienie wierzeń, obrzędów i legend,
wykorzenienie języka i sztuki. Ludobójstwo niszczy ludzi fizycznie, etnocyd to zniszczenie ich duszy. Widząc we własnej kulturze
ukoronowanie wszystkich kultur, we własnej religii źródło szczęścia
i zbawienia, przybyli do Nowego Świata Europejczycy czuli się całkowicie
uprawnieni do narzucania tubylcom swoich wartości, swojego sposobu życia
i myślenia. Kultury indiańskie nie mogły przetrwać. Od XVI do XX wieku
państwa kolonialne sięgały po wszystkie środki konieczne do realizacji
programu zniszczenia tubylczych społeczeństw i zaprowadzenia własnych
porządków. Indianom zabierano ziemie, zmuszano ich do pracy w
nieludzkich warunkach w kopalniach i na plantacjach, sprzedawano w niewolę,
osadzano w tzw. encomiendach, zabraniano praktyk religijnych,
stosowano kary za używanie własnego języka, karano jak zbrodnię przywiązanie
do tubylczych wartości, rozdzielano rodziny, dzieci umieszczano w
instytucjach religijnych, by wychować je w nienawiści do własnych
tradycji, ludzi zamykano w rezerwatach, deportowano na cudze ziemie.
Tubylcom nie zostawiono wolnego wyboru między własną kulturą, a kulturą
najeźdźców. Zostawiono im wybór, jaki znajduje człowiek przyparty do
muru: przeżyjesz pod warunkiem, że się zmienisz. Dla bardzo wielu
Indian jedna i druga możliwość oznaczała śmierć. „Zabij
Indianina, uratuj człowieka” to dewiza kulturowego terroryzmu
Europejczyków. Zawarte w niej założenie, że warunkiem koniecznym człowieczeństwa
jest chrystianizacja i cywilizacja, to horrendalny błąd europejskiej myśli,
za który tubylcy zapłacili stosami trupów. Indiańskość nie mogła
przetrwać. Czy trzeba wyostrzać perspektywę, żeby dojrzeć, że wobec
polityki etnocydu wszyscy Indianie byli i są ofiarami? Etnocyd i genocyd wypływają
z przekonania, że inność jest zła, jest chwastem, który należy wyrwać,
monstrum, które należy unicestwić. Zestawiając te dwie praktyki, Pierre Clastres zauważa: „Nie chodzi o to, by orzekać, które zło
jest mniejsze: odpowiedź jest zbyt oczywista. Zawsze lepiej mniej
barbarzyństwa niż więcej barbarzyństwa”[8].
„Mniej barbarzyński” etnocyd zakłada, że zapomniane przez
Boga, upodlone istoty są reformowalne, że można zrobić z nich ludzi.
Stawia na przebudowę człowieka, jest więc — mówi Clastres
— „optymistyczną wersją” zagłady inności. Ludobójstwo,
które wyklucza możliwość przebudowy, jest jej „wersją
pesymistyczną”. Obie wersje zasadzają się na arbitralnych
definicjach człowieka. I obie są zbrodnią. Dla nazistów Żydzi
stanowili zło absolutne. Indianom, w perspektywie etnocydu, dano szansę
na przeżycie. Czy naprawdę i czy wszystkim? To, że działania Białych
na kontynencie amerykańskim nastawione były na metodyczne niszczenie
indiańskich kultur, nie znaczy, że nie miały nic wspólnego z ludobójstwem.
W praktyce te dwie wersje eliminowania inności zazębiają się i uzupełniają.
Etnocyd
towarzyszy ludobójstwu, ludobójstwo leży w podtekście etnocydu. Jest
planem B, na wypadek gdyby plan A nie zadziałał, realizowanym najczęściej
równolegle do planu A. Plan A przewidywał zniszczenie indiańskiej
duszy. Problem w tym, że Indianie przy swojej duszy twardo obstawali i
pomimo ultimatum „nie przeżyjesz, jeśli się nie zmienisz”,
zmieniać się nie chcieli. Rewolty, powstania, bunty, ucieczki z
plantacji, kopalń i rezerwatów naznaczyły historię kolonizacji. Gdy
ludzi nie daje się przerobić na własne podobieństwo, gdy okazują się niereformowalni, zaczyna się ich tępić. Wyrazili to dobitnie hiszpańscy
misjonarze w odniesieniu do Indian Seri:
„Dopóki cała ich rasa nie wygaśnie, pokój na tych ziemiach będzie
niemożliwy”[9].
Grupa po grupie, powstania Indian
były tłumione, wioski masakrowane, renegaci likwidowani. Rugowanie indiańskich
kultur szło po grudzie i ... po trupach. W szybkim tempie tubylcze ludy
znikały z mapy Nowego Świata. Z każdym z nich płonęła na stosie jego
kultura.
Z
całą pewnością dramatyczny spadek liczebności indiańskich ludów nie
jest jedynie wynikiem masakr. Jest w dużej części rezultatem chorób
przywleczonych z Europy, wobec których tubylcy byli bezbronni. Ten właśnie
czynnik podkreślają antropologowie z „Tawacinu”, protestując
przeciw zrównaniu depopulacji indiańskiej z ludobójstwem. „Nie
mamy wątpliwości — piszą — że proces zmniejszenia się
populacji indiańskiej wyglądał tak, jakbyśmy mieli do czynienia z
ludobójstwem: licząc w skali dwóch kontynentów, na przełomie XIX i XX
wieku żyło już jedynie 15% populacji indiańskiej wieku XV. Jest to
strata ogromna [...] Nie kwestionujemy tych dowodów. To, co martwi, to
interpretacja, która zrównuje zjawisko depopulacji indiańskiej z tak
specyficzną formą ludobójstwa, jaką jest holokaust. Jest to ogromne
nadużycie, na które nie możemy przystać”[10] Jeszcze trudniej przystać
na podobne rozumowanie. Nawet jeśli większość Indian zmarła w wyniku nieintencjonalnie rozprzestrzeniających się chorób, nie jest to żadnym
dowodem na to, że na kontynencie amerykańskim nie doszło do ludobójstwa.
Owe 85%, które zabrała kolonizacja Ameryki, przekłada się na 65 do 70
milionów ludzi. Te monstrualne liczby nie są tylko statystyką. Kryją się
za nimi dramaty, których przyczyną są zarówno choroby, jak i zbrodnie. Ludobójstwo
Praktykowane
od wieków ludobójstwo było do naszych czasów zjawiskiem nienazwanym. Nazwę otrzymało dopiero w wieku XX. Słowo to ukute zostało
przez amerykańskiego prawnika, polskiego Żyda, Raphaela Lemkina. Użyto
go w procesie norymberskim w oskarżeniu o zbrodnie popełnione na Żydach.
W 1946 roku, gdy Europa leżała jeszcze w gruzach, rezolucja Zgromadzenia
Ogólnego ONZ określiła, co należy rozumieć przez ludobójstwo. Na
rezolucji tej oparła się Konwencja ONZ w Sprawie Zapobiegania i Karania
Zbrodni Ludobójstwa podpisana 9 grudnia 1948 roku. W swej pierwszej
wersji z 1947 roku Konwencja przewidywała artykuł definiujący zbrodnię etnocydu, który w ostatecznej wersji się nie pojawił[11].
Na mocy tej Konwencji neologizm ludobójstwo wszedł do języka prawnego.
Oto
fragment Konwencji. Definicja ludobójstwa zawarta jest w artykule
drugim:
„Umawiające
się Strony po rozważeniu zawartej w rezolucji Ogólnego Zgromadzenia
Narodów Zjednoczonych Nr 96/I z dnia 11 grudnia 1946 r. deklaracji,
stwierdzającej, że ludobójstwo jest zbrodnią w obliczu prawa międzynarodowego,
sprzeczną z duchem i celami Narodów Zjednoczonych i potępioną przez świat
cywilizowany;
uznając,
że we wszystkich okresach historycznych ludobójstwo wyrządziło ludzkości
wielkie straty;
w
przekonaniu, że międzynarodowa współpraca jest konieczna dla
uwolnienia ludzkości od tej ohydnej klęski;
zgadzają
się na poniższe postanowienia:
Artykuł
I. Umawiające się Strony
potwierdzają, że ludobójstwo, popełnione zarówno w czasie pokoju jak
podczas wojny, stanowi zbrodnię w obliczu prawa międzynarodowego, oraz
zobowiązują się zapobiegać tej zbrodni i karać ją.
Artykuł
II. W rozumieniu Konwencji
niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów,
dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych,
etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich:
a)
zabójstwo członków grupy,
b)
spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia
psychicznego członków grupy,
c)
rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych
na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego,
d)
stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie
grupy,
e)
przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy.”[12]
Choć
termin ludobójstwo zdefiniowany został dopiero po drugiej wojnie światowej,
sama Konwencja uznaje, że zjawisko ludobójstwa istniało we wszystkich
okresach historycznych i wyrządziło ludzkości wielkie straty. Warto się
zastanowić, dlaczego stara i znana praktyka doczekała się prawnej
definicji i oficjalnego potępienia dopiero po ludobójstwie dokonanym w
Europie. Można wysunąć przypuszczenie, że jeśli wcześniej owego
zjawiska nie nazwano, to dlatego że mało kto odczuwał potrzebę, żeby
się nim oburzać. Masakry ludów dokonywane przez Europejczyków na
innych kontynentach — żeby pozostać przy naszej tradycji —
były racjonalnie usprawiedliwione, uznane za konieczne i tolerowane.
Zjawisko dostrzegano, ale w innych kategoriach. Koncentrowano się
bardziej na korzyściach, jakie niosła kolonizacja, niż na zbrodniach,
które się za nimi kryły. Lemkin
ukuł termin ludobójstwo, gdyż szukał wyrazu na określenie zbrodni
popełnionej przez Turków na chrześcijańskich Ormianach, która wstrząsnęła wrażliwością
Europejczyków. Dziesięć lat wcześniej — zauważa Louis
Sala-Molins — Niemcy wyrżnęli w południowo-zachodniej Afryce 65
tys. pasterskich Hererów, nie poruszając zbytnio europejskiej wrażliwości[13]. Podobnie miliony Indian
spisano na straty bez świętego oburzenia i zbędnych emocji. Nieliczne głosy
sprzeciwu i potępienia nie są w stanie usprawiedliwić ogólnej obojętności.
Trzeba było, by rasizm zaowocował eksterminacją prawie sześciu
milionów Żydów w Europie, żeby zachwiać świadomością Europejczyków,
wyrwać ją z etycznej drzemki i doprowadzić do protestu, przynajmniej
przeciw ludobójstwu popełnionemu w Europie.
Autorzy
artykułu „Rozumieć, nie oceniać” zaznaczają, iż wiele
jest definicji ludobójstwa, „wszystkie jednak zakładają dwa
elementy: działanie w celu wyniszczenia określonej grupy ma być ŚWIADOME
i ZAPLANOWANE, w realizacji zadania MUSZĄ być użyte instytucje państwa”[14].
Definicji jest rzeczywiście dużo, co wynika z faktu, że definicja przyjęta
przez Konwencję mało kogo zadowala. Dla jednych jest zbyt wąska i
zostawia nieprzebrane morze cierpień poza prawną granicą określającą
zasięg odpowiedzialności i... współczucia. Dla innych nie może być
szersza, gdyż postawiłaby w stan oskarżenia kraje, które do niczego
poczuwać się nie zamierzają. Konwencja w Sprawie Zbrodni Ludobójstwa
podpisana została przez zwycięskie potęgi, których sytuacja w momencie
jej podpisania nie była zupełnie jasna ani czysta. W Stanach
Zjednoczonych człowieczeństwo ludzi kolorowych nie było człowieczeństwem
ludzi białych, co unaoczniało się legalną segregacją rasową,
sterylizacją indiańskich kobiet, niszczeniem indiańskości w szkołach
z internatami. W Związku Radzieckim tych, którzy nie dojrzeli do człowieczeństwa,
masowo zamykano w gułagach, a Brytyjczycy i Francuzi twardo trzymali pod
butem kolonizowane narody, których człowieczeństwo było od zawsze wątpliwe.
W obliczu podobnych faktów definicję ludobójstwa należało ująć tak,
by nie objęła tego barbarzyństwa, które „cywilizowany świat”
tolerował. Żeby ocenić głębię potępienia ludobójstwa przez Konwencję,
— podkreśla Louis Sala-Molins — należy pamiętać o kontekście
historycznym, w jakim ta powstała[15].
Przyjęta definicja mówi o zbrodniach na grupach narodowych, etnicznych,
rasowych i religijnych, z wyłączeniem grup społecznych, politycznych i
płciowych. Związek Radziecki, obecny w Norymberdze i w ONZ, nigdy na
podobne ujęcie by się nie zgodził. Jeśli chodzi o wyłączenie
z definicji praktyk eugenicznych, można je wytłumaczyć obawą
wielu państw przed koniecznością wzięcia odpowiedzialności za
aplikowane, bez wiedzy zainteresowanych, sterylizacje[16]. Nie trudno odgadnąć,
dlaczego artykuł o etnocydzie nie znalazł się w ostatecznej wersji
Konwencji. Zbyt wąskie ujęcie definicji ludobójstwa sprawia, że do dziś
morderstwa Pol Pota i Czerwonych Kmerów w Kambodży nie są za ludobójstwo
uznane, Pol Pot bowiem miał fantazję wyrzynać nie grupy etniczne i
religijne, lecz własny naród. Definicja ludobójstwa została ustalona
pod wyraźnym wpływem zbrodni popełnionych na Żydach, miała też wzgląd
na interesy sygnatariuszy, co sprawia, że pojęcie ludobójstwa do tej
pory nie jest jasne. Z tych między innymi powodów nie ustają wokół
niej polemiki.
Definicja
ludobójstwa zawarta w artykule drugim Konwencji, a zacytowana wyżej, nie
mówi, iż za ludobójstwo należy uznać czyny zaplanowane, zorganizowane
i przeprowadzone przez instytucje państwowe. Przyjaciele Indian z
„Tawacinu” te właśnie warunki wielkimi literami podkreślają,
bo te właśnie warunki, według nich, pozwalają zbrodnie na Indianach
pozostawić poza wszelkim podejrzeniem. Można zrozumieć interes państw
europejskich i Stanów Zjednoczonych, żeby tak, a nie inaczej tę
definicję ująć i rozgrzeszyć się raz na zawsze ze wszystkiego. Trudno
jednak zrozumieć pośpiech, z jakim przyjaciele Indian spod znaku
„Tawacinu” sięgają po te właśnie argumenty, by oddalić
tezę o ludobójstwie, nie podejmując głębszej refleksji nad sensem
definicji, wokół której toczą się głośne spory. Wolą sprowadzić
wyniszczenie milionów amerykańskich tubylców do katastrofy
bakteriologicznej i bez wahania stwierdzić: „Zrównoważenie
procesu depopulacji indiańskiej z holokaustem to język polityki. Należy
do dzisiejszego świata, świata dyskursu nastawionego na osiągnięcie
korzyści ekonomicznych, politycznych, emancypacyjnych etc.”[17]
Trudno przejść do porządku dziennego nad złą wolą tego stwierdzenia.
Trudno też nie zauważyć, że stoi ono w jawnej sprzeczności z nawoływaniem
tychże antropologów, by nie odbierać Indianom „prawa do własnej
wizji wydarzeń”[18].
Wygląda na to, że prawo to przysługuje Indianom dopóty, dopóki ich
wizja wydarzeń pokrywa się z naszą. Prawda zwyciężonych nie jest
jednak prawdą zwycięzców. „Gdyby zwyciężeni napisali historię
swojej klęski, — mówi Sala-Molins — zwycięzcom przy jej
lekturze na myśl by nie przyszło, że jest to historia ich zwycięstwa”[19].
Należy
się niemniej zastanowić, czy definicja ludobójstwa zakładająca działanie
świadome i zaplanowane, do którego użyte są instytucje państwa,
rzeczywiście eliminuje odpowiedzialność państw kolonialnych za
zbrodnie popełnione na Indianach w Ameryce. Czy zbrodnia musi odbywać się
dokładnie w takich samych warunkach jak zagłada Żydów, by można ją
uznać za ludobójstwo? W Europie drobiazgowa organizacja
„ostatecznego rozwiązania”, ścisły plan, wyraźne rozkazy,
dyspozycyjny aparat biurokratyczny, przygotowanie techniczne i
psychologiczne były konieczne, żeby mogła ruszyć i działać
hitlerowska maszyna śmierci. Potrzebne było scentralizowane państwo i
stan wyjątkowy, rozpętanie wojny i zgniecenie podbitych krajów.
Zakorzeniony i podsycany antysemityzm stanowił niewątpliwie warunek
konieczny przedsięwzięcia i ułatwił jego realizację, niemniej plan i
organizacja były niezbędne do jego uruchomienia i szybkiego
przeprowadzenia. Hitlerowcy nie informowali światowej opinii publicznej o
obozach zagłady, słusznie przypuszczając, że owa niewiedza usprawni łapanki,
transporty, czy wręcz kooperację pobitych państw. To w tym sensie
— mówi Zygmunt Bauman — ludobójstwo Żydów jest zjawiskiem
wyjątkowym. Jest bowiem ludobójstwem nowoczesnym, opartym na inżynierii
społecznej mającej na celu stworzenie idealnego społeczeństwa,
dokonanym w oparciu o nowoczesną technikę i sprawnie działający aparat
biurokratyczny[20].
Inaczej wyglądało to w Ameryce. Europejczycy, bez względu na narodowość
i religię, czuli się uprawnieni nie tylko do metodycznego niszczenia
materialnej kultury Indian, tak by nie został kamień na kamieniu, do
rozbicia ich gospodarki i tkanki społecznej, ale i do fizycznej
eksterminacji ludów, którym odmówiono godności i człowieczeństwa.
Rezultatem tego były masakry, lincze, podstępy, podawanie zatrutej żywności,
rozrywanie bojowymi psami, palenie żywcem.
Jeśli nie istniał ścisły plan eksterminacji, to dlatego, że nie był
potrzebny. Maszyna śmierci ruszyła i doskonale działała sama. A państwom
Europy, a później Ameryki wystarczyło przymknąć oczy i na gwałty
zezwolić. Nie istniała spójna, zdecydowana polityka, by rozboje zwalczać,
zbrodnicze rozkazy karać, a cywilów mordujących Indian pociągać do
odpowiedzialności. Zezwolenie na morderstwa, tolerowanie morderstw, jest
taką samą zbrodnią jak ich organizowanie. Zbrodnie przeciw ludzkości są
zawsze zbrodniami zbiorowymi, popełnionymi za zgodą Państwa, bądź
przez nie tolerowanymi. Instytucje państwowe czynnie i świadomie
współdziałały przy eksterminacji Indian. Wojsko bezkarnie wydawało
rozkazy typu: „Użyjcie wszystkich środków, by Indian nakłonić
do zawarcia pokoju. Gdy zostaną zgrupowani, zabijcie wszystkich dorosłych,
a dzieci sprzedajcie, żeby zwróciły się wam koszty” (John Baylor,
20 marca 1862)[21]. „Ci Indianie muszą
być zgładzeni co do jednego. Użyjcie wszystkich ludzi, których
macie do dyspozycji. Przeszukajcie każdą piędź ziemi, przetrząśnijcie
wszystkie ich kryjówki” (Joseph West, czerwiec 1863)[22].
Gubernatorzy ustanawiali ceny za skalpy mężczyzn, kobiet i dzieci, co
stanowiło prawdziwą gratkę dla wszelkiej maści szubrawców szukających
pewnego zarobku. Tzw. Piąta Ustawa stanu Chihuahua w Meksyku z roku 1849
była prawnym zezwoleniem na masakry. Każdy człowiek, bez względu na
obywatelstwo, mógł zostać upoważniony przez władze stanu do eksterminacji
Apaczów. Legalne polowanie na indiańskie skalpy było dla wielu bardziej
opłacalne niż poszukiwanie złota[23].
Czcigodni obywatele, przy pełnym poparciu władz cywilnych, organizowali
ekspedycje karne kończące się masakrami. Prasa pogranicza stanowiła
trybunę nienawiści i rasizmu, zagrzewając do ludobójczych ekspedycji.
Wymiar sprawiedliwości ani tych rozkazów, ani masakr nie karał.
Mieszkanka Kalifornii notuje: „Same opowiadania o niesprawiedliwościach,
prześladowaniach i morderstwach na Indianach przez ostatnie trzydzieści
lat wzdłuż Wybrzeża Pacyfiku wypełniłyby cały tom książki, i byłyby
zbyt straszne, by można w nie uwierzyć”[24]. W tym samym duchu pisze
Las Casas: „Język, wiadomości i umiejętności ludzkie nie zdołają
wyrazić przerażających zbrodni, które w różnych okolicach jednocześnie
i w różnych czasach popełnili w tamtej krainie nieprzyjaciele rodu
ludzkiego”[25].
I dalej, w swej książce mówiącej o wyniszczeniu, dziś powiedzielibyśmy
eksterminacji, Indian: „Zdobywcy zaczęli popełniać wielkie
zbrodnie, grabić, brać w niewolę, ciężko obrażać Boga, a i dziś
nie przestają tego robić i już prawie całkowicie wyludnili całe
trzysta mil, które jak wspomniałem, były tak ludne i rojne”[26].
Antropologowie
z „Tawacinu” nie chcą widzieć w Indianach ofiar. Wolą
dostrzegać w nich ludzi, którzy „odgrywali rolę aktywną,
dominowali, mieli wpływ na los własny i tych, którzy do Ameryki
przybyli, swych sojuszników lub wrogów”[27].
Stąd do sugestii, że Indianie sami sobie zgotowali ten los, nie jest
daleko. Próba zrzucenia na ofiary części odpowiedzialności za zbrodnie
nie jest nowością. Czy Indianie rzeczywiście mieli wpływ na los własny?
Czy rzeczywiście można ich przedstawiać jako sojuszników najeźdźców
w pełnym tego słowa znaczeniu? Przez długi czas amerykańscy tubylcy
nie byli świadomi tego, iż stoją w obliczu totalnej wojny wydanej ich
rasie, kulturze i światu. Godząc się na traktaty i rozejmy, z których
żaden nie został dotrzymany, wierząc w rzucane na wiatr przyrzeczenia,
sądzili, iż wobec wiszącego nad nimi zagrożenia, będą mogli uratować
siebie, swoją rodzinę, grupę. Kolonizatorzy bezbłędnie wykorzystywali
rywalizacje międzyplemienne, by rzucać jednych Indian przeciw drugim, i
dzieląc, realizować swe cele. W przeciwieństwie do tubylców, świadomi
byli dalekosiężnego projektu zawojowania i podporządkowania sobie
kontynentu, oraz globalnego planu unicestwienia rdzennych kultur. To właśnie
świadome wykorzystanie tubylców przy realizacji planu zniszczenia
tubylczego świata obnaża zorganizowany charakter przedsięwzięcia.
Mechanizm współpracy ofiar z oprawcami podczas zagłady Żydów szeroko
analizuje Zygmunt Bauman. Zauważa, że nie do pomyślenia byłaby
kooperacja ofiar ze sprawcami irracjonalnych pogromów. Natomiast ich
kooperacja z biurokratami z SS była nie tylko częścią planu, ale
stanowiła podstawowy warunek jego sprawnego przeprowadzenia.[28]
Tę współpracę otrzymywano, zmuszając przypartych do muru ludzi do
dokonywania racjonalnych wyborów w sytuacji, gdy jedyną alternatywą było
życie albo śmierć. Autorzy wymienionego artykułu zaznaczają w końcu: „Nie chcemy powiedzieć, że Indianie nie byli zabijani, spychani, przesiedlani. Celem tych działań jednak nie była chęć wymordowania Indian jako rasy ludzi. Cele były inne, zgodne z duchem epoki i interesem stron”[29]. Aż chciałoby się dorzucić: jeśli chcesz zabijać i pragniesz, by uszło ci to na sucho, zastanów się dobrze nad celem, w imię którego będziesz zabijać. Pewne cele są doszczętnie skompromitowane, inne zrozumiałe i do przyjęcia. Rosa Amelia Plumelle-Uribe, pół Indianka, pół Murzynka, kolumbijska pisarka i adwokatka, zauważyła, że europejscy i amerykańscy historycy i ideolodzy posunęli cynizm tak daleko, że bez mrugnięcia okiem zdolni są utrzymywać, iż jeśli przyczyną zbrodni jest grabież ziem i chęć zysku, zbrodnie te są niejako usprawiedliwione i w żadnym wypadku nie można ich podciągać pod kategorię zbrodni przeciwko ludzkości. Nieważne, że ofiarą padły miliony mężczyzn, kobiet i dzieci. Jeśli polityka zagłady grup ludzkich nie wyrażała expressis verbis zamiaru ich eksterminacji, nie można nazywać jej zbrodnią przeciwko ludzkości, a już na pewno nie ludobójstwem. To podporządkowanie wszelkich wartości żądzy złota i potędze bogactwa naznaczyło umysły ludzi Zachodu do tego stopnia, że łatwo akceptuje się najgorsze masakry, jeśli te wytłumaczyć można względami ekonomicznymi. Pisarka zauważa, że aby w 1945 roku można było uzyskać w świadomości Europejczyków totalne potępienie zbrodni hitlerowskich, trzeba było wymyślić kłamstwo o braku czynników społecznych i ekonomicznych w ideologii narodowego socjalizmu. Uznanie ich mogłoby wystarczyć, by ludzie Zachodu zaczęli pomniejszać poczynania nazistów[30]. Można też wysunąć twierdzenie, że jeśli dziś podkreśla się tak mocno brak czynników ekonomicznych w działaniach hitlerowców, to również dlatego by wyraźnie odgrodzić zbrodnie, których sprawcy zostali skazani i potępieni, od zbrodni, które pragnie się usprawiedliwić.
Należy
jednak podkreślić, że nawet jeśli celem zdobywców było zawładnięcie kontynentem, grabież ziem i
bogactw, jeśli gnała ich gorączka złota, to chęć wybicia Indian jako
rasy nie była obca ani kolonistom, ani generałom. „Dobry Indianin
to martwy Indianin”, ta maksyma przypisywana generałowi Shermanowi,
odzwierciedla powszechne nastawienie do tubylców. Przykładem liczne
zbrodnie popełnione na Indianach, którzy się nawrócili,
„ucywilizowali”, żyli po bożemu, a których mordowano. Nie
wystarczyło przebudować Indianina, by zrobić zeń człowieka. Etnocyd,
optymistyczna wersja niszczenia inności, jest teoretyczną wersją
„pięknoduchów” i „humanistów”. W praktyce wyglądało
to inaczej. „Zabij Indianina, by ocalić człowieka” oznaczało
przyzwolenie na zbrodnie. Rosa Amelia Plumelle-Uribe dowodzi w swych pracach, że
oficjalne uznanie niższości tubylców, polityka nienawiści i pogardy państw
kolonialnych musiała prowadzić do zakodowania w świadomości społecznej
przyzwolenia na eksterminację, i w rezultacie do ludobójstwa[32].
Pisarka relacjonuje bulwersujący fakt, który wydarzył się czterdzieści
lat temu, w 1967 roku w Kolumbii. Przykład jest tak znaczący, że go
pokrótce przytoczę.
Pracownicy
fermy „La Rubiera” zauważyli płynące rzeką łodzie wiozące
18 Indian, kobiety, mężczyzn i dzieci. Nawiązali z płynącymi rozmowę,
zaprosili ich do siebie na posiłek. Gdy Indianie rozsiedli się przed
domem, gospodarze na dany sygnał rozpoczęli masakrę. Z 18 Indian
uratowało się dwóch, którzy dobrnęli do swej wioski i dali znać o
zbrodni. Gdy w wyniku interwencji organizacji humanitarnej po trzech
tygodniach przybyła na fermę komisja śledcza, uradowani pracownicy prześcigali
się w opowiadaniu o tym, kto kogo i jak zabił, szczerze przekonani, że
zostaną za to wynagrodzeni. „Niech pan pamięta, to ja zabiłem tę
koło kurnika i tamtą przy kuchni. Dobiłem też tego przy ogrodzeniu:
dwoje i pół jest dla mnie!” Przesłuchania i proces sprowadziły
tych ludzi na ziemię. W śledztwie okazało się, że sprawcy morderstw są
niepiśmiennymi chłopami, pobożnymi, uczciwymi, szczerze przekonanymi, iż
kradzież i zabójstwo są zbrodnią. Tyle że od urodzenia wpajano im,
tak jak wpajano chrześcijanom z pokolenia na pokolenie, że Indianie
stanowią prawdziwą plagę, a ich zabicie nie jest grzechem. Przez całe
życie widzieli, że Indian zabija się jak muchy, i nie przyszło im do głowy,
że to może być karalne. Na tych argumentach oparta została obrona tych
ludzi. Sam sędzia orzekł: „Ten, kto szuka w tej zbrodni prawdy
obiektywnej, odkryje, że nie chodzi tu o zjawisko nowe, ale o problem, który
zaczął się w 1492 roku i towarzyszył całemu naszemu życiu
instytucjonalnemu.” Sędziowie przysięgli sprawców uniewinnili.
„Cóż — konstatuje z goryczą Plumelle-Uribe — ci
biedni chłopi byli nosicielami kultury eksterminacji zostawionej w spadku
przez Hiszpanię, ale nie byli za nią odpowiedzialni.”[33] Jeśli winni morderstw
mogą być niewinni, to kto jest winny? Podczas procesu w Norymberdze
uznano, że posłuszeństwo zbrodniczym rozkazom jest zbrodnią.
Społeczeństwo przyzwalające na zbrodniczą ideologię jest winne.
Zbrodnią była zinstytucjonalizowana polityka pogardy, rasizmu i nienawiści
wobec Indian prowadzona w Ameryce przez wszystkie państwa kolonialne, której
ludobójcze efekty uwidoczniły się jeszcze w XX wieku w sterylizacji nieświadomych
niczego indiańskich kobiet w Stanach Zjednoczonych, czy w masakrach
tubylców w Brazylii, czyli w eliminowaniu Indian „jako
takich”.
To,
co
jest szczególnie szokujące w podejściu do zbrodni przeciw amerykańskim
tubylcom, to afiszowanie przekonania, że ponieważ ludobójstwo Indian
nie jest oficjalnie uznane, nic zdrożnego w Ameryce się nie stało. Czy
jedynie zbrodnie, które nasze prawo zalicza do najcięższych, zdolne są
poruszyć naszą wrażliwość? To również ten rozziew między pamięcią ludów
tubylczych o gehennie, którą przeżyły, a naszym niefrasobliwym
do niej podejściem sprawia, że tubylcy tak mocno prą do prawnego
uznania zbrodni przeciw nim popełnionych. Widzieć w tym działalność
„nastawioną na korzyści ekonomiczne” jest wyrazem ślepoty
na to wszystko, do czego pamięć tych ludów się odwołuje.
Odrzucenie
tezy o ludobójstwie idzie często w parze z protestem przeciw zestawieniu
zbrodni na Indianach z zagładą Żydów. Taki protest wyrażają
antropologowie z „Tawacinu”. Powstaje pytanie, czy słuszne
jest oddzielanie od siebie tych tragedii. Czy między ludobójstwem
oficjalnie uznanym i ludobójstwami, o których woli się zapomnieć, nie
ma żadnych powiązań?
„Hitler
jest waszym demonem”
Przez
całe wieki człowiek Zachodu żywił się i dziś jeszcze się żywi
mitem o ludzkości wyłaniającej się z barbarzyństwa i doskonalącej się
dzięki procesom cywilizacyjnym i racjonalnemu działaniu. Kultura zachodnia przedstawiała swoją walkę o
dominację nad światem jako świętą wojnę cywilizacji z barbarzyństwem.
W powszechnym przekonaniu człowiek cywilizowany to taki, któremu obca
jest wszelka brutalność, gwałtowność i okrucieństwo. Zagłada Żydów
dokonana w sercu Europy postrzegana jest z tej perspektywy jako nagłe i
niezrozumiałe załamanie się cywilizacji. Ian Kerschaw wyraża to
przekonanie w formie pytania: „Jak to możliwe, by tak brutalne, nie
mające żadnego precedensu załamanie się cywilizacji mogło się zdarzyć
w kraju uprzemysłowionym, nowoczesnym i wysoko rozwiniętym?”[34]
Do podobnego wniosku dochodzi Hannah Arendt, pisząc, że „nazizm to
załamanie się tradycji niemieckich i europejskich, tak dobrych jak i złych”[35].
Założenie, iż nazizmu nie można zrozumieć, jest groźne. Jeśli
nazizm jest nieprzewidywalny, wszelkie próby zapobiegania podobnym
zbrodniom stają się niemożliwe.
Zupełnie
inaczej podeszli do problemu Theodor Adorno, Claude Lévi-Strauss, czy Zygmunt Bauman. Widzą oni w nazizmie konsekwencję myśli europejskiej i
praktyczną aplikację niektórych jej intelektualnych odkryć. Lévi-Strauss
ujmuje problem szeroko. Dostrzega źródło wielkich wojen
eksterminacyjnych i monstrualnego niszczenia kultur innych od naszej w
aroganckiej, agresywnej koncepcji człowieka ukutej przez europejski
humanizm, według której „człowiek jest panem i władcą
stworzenia, a cała reszta jest do jego dyspozycji”[36].
Podstawą takiej koncepcji jest niewątpliwie judeochrześcijańska wiara,
iż człowiek stworzony został na podobieństwo Boga, a ziemia została
mu „poddana”. Humanistyczne idee czyniące niepokornego człowieka
odniesieniem wszystkiego, powstawały w momencie, gdy sama wiara zaczęła
się kurczyć. Z jednej strony Kościół afirmował się jako polityczna
i ekonomiczna potęga, stojąc w jaskrawej sprzeczności z głoszonymi
zasadami, zalecana przez teksty kontemplacja ustępowała miejsca
ekonomicznej aktywności, rytuały nabierały charakteru formalności, a
moralność stawała się hipokryzją. Z drugiej, w reformacyjnym
ferworze, w proteście przeciw nadużyciom papiestwa, zaczęto poddawać
doktryny wolnej interpretacji, zdając się na ludzki rozum. Człowiek stał
się panem i władcą stworzenia nie „jako istota żyjąca, ale jako
istota myśląca”[37].
Dzięki racjonalnemu myśleniu, aktywności, naukowemu opanowywaniu
natury, człowiek poczuł się zdolny do kreowania własnego szczęścia i
szczęścia innych. I tak jak chrześcijaństwo nie przewiduje zbawienia
poza wiarą, kultura zachodnia nie przewiduje szczęścia poza cywilizacją.
Chrześcijaństwo i ów skrajny humanizm uczyniły ją wyjątkowo agresywną.
Rycerz krzyżowy i konkwistador podali sobie ręce. Odkrycie Ameryki tę
tendencję obnażyło. Najpiękniejsze wynalazki Renesansu, odnowienie pojęcia
wartości i godności ludzkiej, nadanie człowiekowi należnych mu praw,
ograniczone zostały do człowieka białego, a zanegowane w odniesieniu do
ludów w Ameryce, Afryce,
Australii i Azji. Człowiek jako istota myśląca ograniczony został do
Europejczyka. Oświecenie nie osłabiło bynajmniej tej groźnej koncepcji
człowieka. Człowiek znalazł potwierdzenie swej wielkości w
racjonalizmie, kiedy to cała inteligencja świata sprowadzona została do
ludzkiego rozumu, a nowym kultem stała się nauka. Naukowe poznawanie świata
przyzwalało na racjonalne rozważania nad hierarchią istot żywych, co
dało początek przekonaniu o nierówności ras i znalazło szybko
praktyczne zastosowanie, czego wyrazem stał się „Czarny
Kodeks” w odniesieniu do Murzynów, czy system encomienda w
odniesieniu do Indian. Wydany w 1685 roku we Francji „Czarny Kodeks”
nadawał Murzynowi prawny status ruchomości, nabywalnej, zbywalnej,
podlegającej transakcjom. Ten akt prawny dekretujący do czego Murzyn nie
ma prawa, wyrósł z przekonania o absolutnej wyższości człowieka
białego, roszczącego sobie prawo do naukowego analizowania stopnia człowieczeństwa
podbitych ludów. Na długo przed rasistowskimi teoriami osiemnastowieczny
naturalista George Buffon opracował hierarchię ras. Dla Buffona Biały
był doskonałością etyczną i estetyczną, Murzyn natomiast stanowił
zwyrodnienie człowieka białego i umieszczony został na samym dole
drabiny ras. Podobny podział na rasę wyższą i niższe skrupulatnie
opisał i uzasadnił osiemnastowieczny przyrodnik Karol Linneusz.
Przekonanie o wyższości białego człowieka nad resztą ludzkości, legło u bazy europejskich teorii
rasistowskich, którym pomogła się wykluć naukowa teoria ewolucji. Osiągnięcia
cywilizacyjne i wiara w rozum nie pozwoliły Europejczykom zrozumieć, że
indiańskie, i w ogóle tubylcze kultury, bogate są w najistotniejsze
wartości.
Adorno
zastanawia się nad istotą racjonalizmu, niemieckiego idealizmu i
krytycyzmu Kanta, spadkobierców po Oświeceniu, które nie były bez związku
z hitlerowską maszyną administracyjną i biurokratyczną, aby dojść do
wniosku, że „rozum jest totalitarny”[38]
i zapytać, czy po doświadczeniu Auschwitz kultura zachodnia może
jeszcze beztrosko funkcjonować. To co Adorno rozważa na płaszczyźnie
filozoficznej, Zygmunt Bauman analizuje jako socjolog i krok po kroku
dowodzi, że
jedynie nowoczesna zachodnia cywilizacja mogła doprowadzić do zjawiska
takiego jak holokaust[39].
Bauman podkreśla rozziew, jaki racjonalność wprowadziła między
pragmatyczne działania, a moralność. Nauka, technika, odkrycia, stały
się wartością samą w sobie. Inne wartości odesłane zostały do sfery
subiektywnej. Myśl i działania poddano rachunkowi skuteczności i
ekonomii. Ludzie uwierzyli w wyższość rachunku opłacalności nad regułami
etycznymi. Uznają dziś odpowiedzialność zawodową, techniczną, a
przymykają oczy na odpowiedzialność moralną. Bauman formułuje i
udowadnia bulwersujące twierdzenie: „Proces cywilizacji polega na
wyzwalaniu racjonalności z wszelkiego wpływu norm etycznych i zahamowań
moralnych. Stłumienie moralności jest podstawowym warunkiem sukcesu
racjonalizacji”[40]. Moralna nędza
cywilizacji chrześcijańskiej, którą analizował Andrzej Wala[41],
jawi się więc między innymi jako rezultat coraz większego rozziewu między
kulturą duchową, a racjonalną, naukową, techniczną cywilizacją, jest
jednocześnie wyrazem wielkiej słabości tej kultury.
Adorno
i Bauman analizują zjawisko zagłady Żydów w kontekście filozofii
europejskiej, Kerschaw i Arendt odmawiają mu jakiejkolwiek tradycji.
Wszyscy oni czynią z tego dramatu dramat Starego Kontynentu. Nie
rozpatrują implikacji europejskiej myśli, czy też europejskich przesądów
poza Europą. Implikacje te doskonale natomiast dostrzegł etnolog Claude
Lévi-Strauss, teolog René Guénon, a przede wszystkim autochtoniczne
ludy, które spod urazów fizycznych i psychicznych spowodowanych
europejskim rozumowaniem, do tej pory się nie wydobyły. Monstrualność
poczynań ludzi Zachodu oczywista jest dla Aimé Césaire’a,
francuskiego poety z Martyniki, potomka murzyńskich niewolników, który
obnażył ją w słynnej rozprawie z 1950 roku oskarżającej kolonializm:
„Tak, warto sobie zadać trud klinicznej,
drobiazgowej analizy postępowania Hitlera i hitleryzmu, i wyjawić
dystyngowanemu, humanistycznemu, chrześcijańskiemu mieszczaninowi XX wieku, że
nosi on w sobie utajonego Hitlera, że Hitler jest w nim, że Hitler jest
jego demonem, że jeśli dziś oskarża on Hitlera, to wbrew wszelkiej
logice, że w gruncie rzeczy jeśli czegoś nie może Hitlerowi wybaczyć,
to nie tyle zbrodni jako takiej, zbrodni przeciwko człowiekowi, poniżenia
człowieka w ogóle, ale zbrodni przeciwko człowiekowi białemu, tego że
zastosował w Europie postępowanie kolonialistów, którego doświadczali
dotąd jedynie Arabowie w Algierii, indyjscy kulisi, afrykańscy
Murzyni”[42].
I amerykańscy Indianie.
Ludobójstwo
towarzyszyło postępowaniom Europejczyków w Ameryce, Afryce, Australii i
Azji. Przez pięć wieków kolonizacji — mówi Sala-Molins —
chrześcijańskie państwa dopuściły się wszystkich form ludobójstwa
wymienionych w artykule drugim Konwencji[43].
Przyzwolenie na zbrodnie musiało odbić się na samych Europejczykach.
Podkreśla to Andrzej Wala: „Amerykanin, który powiada, że nie
jest odpowiedzialny za zbrodnie przodków, tylko pozornie się rozgrzesza,
bo spokój niewinności czyni go nieczułym na kontynuację polityki zagłady
w czasach naszych”[44].
Ja sama napisałam kiedyś: „Nie
można bezkarnie godzić się na zło. Zezwolenie
na grabież, zbrodnię i niesprawiedliwość musiało obrócić się
przeciw nam samym. Oswajając się ze zbrodnią, wywracając po
kolei wszystkie wartości, przygotowano grunt pod ostateczne rozwiązania
ideologii jedynych i prawdziwych.
Nie można odrzucać refleksji nad historią z obawy przed pamiętliwością.
Gdyby ludzie Zachodu wcześniej zdali sobie sprawę z monstrualności
tego, co zrobili amerykańskim tubylcom, gdyby bili na alarm, gdyż rozchwiały
się ich wartości, może nie doszłoby tak łatwo, w sercu cywilizowanej
Europy, do nowej zagłady”[45].
Aimé
Césaire, podobnie jak Rosa Amelia Plumelle-Uribe, widzą logiczną więź
między rasistowską polityką Zachodu wobec innych nacji, a rasistowską
polityką hitlerowców zastosowaną do rasy białej. Polityka hitlerowców
jest przedłużeniem drabiny ras naukowo ustalanej w Europie, od najniżej
usytuowanego Murzyna do doskonałego pod każdym względem człowieka białego.
Dlaczego, wobec braku oburzenia podobną klasyfikacją jeszcze w XX wieku,
wydłużenie tej drabiny i wprowadzenie różnic wśród Białych, od
najniżej usytuowanego Żyda do śnieżnej białości Aryjczyka, staje się
nagle dla humanistycznych i oświeconych Europejczyków absolutnym
skandalem? Dlaczego zestawienie losu amerykańskich Indian i europejskich
Żydów wydaje się nadużyciem, na które nie można przystać? Césaire
i Plumelle-Uribe widzą w tym hipokryzję Zachodu wobec nazizmu. Banalizując
zbrodnie i barbarzyństwo dokonywane od wieków, wszczepiając sobie
poczucie wyższości, Zachód upodlił się. Nazizm zastosował do
nie-Aryjczyków to, co Biali od wieków stosowali wobec nie-Białych[46].
Trzeba
więc było, by zbrodnia ludobójstwa została popełniona w Europie na
Europejczykach, żeby mogła uzyskać nominację prawną i pociągnąć za
sobą potępienie. Trudno jednak nie zauważyć, że przyjmując Konwencję
w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa, definiując ludobójstwo
i jego formy, zachodnie potęgi ukręciły bata na siebie. Bo teraz cały
świat się dowiedział, że „świat cywilizowany” oficjalnie uznaje
pewne praktyki za zbrodnicze, potępia je i karze. To dlatego niewątpliwie
prowadzone są boje o semantyczne niuanse definicji, by broń, którą
dostały do ręki ludy masakrowane i poniżane nie wypaliła od razu. Broń
ta jednak została im dana: opracowana została podstawa prawna pozwalająca
nazwać i wytknąć bezkarne dotąd rozboje i okrucieństwa. Nadszedł
czas, by uznać, że podbój Ameryki, eksterminacja Indian i handel
Murzynami, który w konsekwencji wyniknął, należą do największych
zbrodni czasów nowożytnych. Widzieć w tym „język polityki, język
dyskursu nastawionego na osiągnięcie korzyści ekonomicznych,
politycznych, emancypacyjnych” jest wyrazem woli banalizowania,
negowania, zacierania zbrodni popełnianych przez wieki na ludach winnych
za to, że nie były białe, chrześcijańskie i
„cywilizowane”. Tej
prawdy nie można odrzucać pod pretekstem, że rozdrapywanie dawnych ran
nic nie daje, że lepiej skoncentrować się na teraźniejszości i
projektować przyszłość. Jest to bardzo wygodne podejście beneficjantów
podboju, pragnących w pełni zachować jego owoce. Ale z przeszłości
trzeba się rozliczyć, trzeba ją uznać. „Obowiązek pamięci”
nie dotyczy jedynie ofiar hitlerowskiego ludobójstwa. Zbrodnie przeciwko
ludzkości nie są niezamierzonym przypadkiem. Są zawsze zbrodnią państw.
Naznaczyły nie tylko miliony osób, których życie stało się
koszmarem, ale również kolonizatorów, wszczepiając im rasizm i pogardę
do człowieka w ogóle.
Dzięki
zdecydowanej walce samych zainteresowanych, czas rozliczeń nadszedł. W
2001 roku Francja uznała handel Murzynami za zbrodnię przeciwko ludzkości.
Afrykańscy Herero wywalczyli kompensaty od Niemiec. W roku 2007 ONZ uznała
prawo Indian i narodów tubylczych do własnej ziemi. Działalność ludów
autochtonicznych mająca na celu rozbudzenie uśpionych wygodnymi prawdami
świadomości jest imponująca, ale w swej walce ludy te niewątpliwie
muszą liczyć głównie na siebie. Andrzej Wala stwierdził kiedyś:
„Gdyby w świecie indiańskim Stanów Zjednoczonych nie pojawili się
wybitni działacze i intelektualiści tubylczy, jak Dennis Banks, Russell
Means, Vine Deloria Jr, Jack Forbes, Ward Churchill, Winona LaDuke czy M. Annette Jaimes, gdyby nie odwaga i determinacja ludzi z American Indian
Movement, National Congress of American Indians lub Native American Rights
Fund, ich biali «opiekunowie» nie zrobiliby nic, by naprawić
łotrostwa przeszłości”[47].
Trzeba mieć nadzieję, że nowe pokolenia indiańskich prawników,
pisarzy, działaczy doprowadzą do sukcesu walkę o uznanie krzywd i częściowe
choćby rozliczenie się z nich, z pomocą swych białych przyjaciół,
bez ich pomocy, a, jeśli trzeba, wbrew nim. Zofia Kozimor
(Odczyt
wygłoszony na XV seminarium Polsko-Amerykańskiego Towarzystwa
Etnograficznego im. Bronisława Malinowskiego, 3 listopada 2007 r.)
Bibliografia: 1.
Adorno
Theodor, Horkheimer Max, La dialectique de la raison, Gallimard,
Paryż 1974. 2.
Bauman Zygmunt, Modernité et holocauste, Editions La Fabrique, Paryż 2002. 3.
Césaire
Aimé, Discours sur le colonialisme, Présence Africaine, 2001 4.
Clastres Pierre, Ethnocide, Encyclopædia Universalis, 2002 Encyclopædia
Universalis France S.A. 5.
René
Guénon, La crise du monde moderne, Gallimard, Folio essais, Paryż
1994. 6.
Las
Casas Bartolomé, Krótka relacja o wyniszczeniu Indian, W
drodze, Poznań 1988. 7.
Le Clézio Jean-Marie Gustave,
Le Rêve mexicain,
Gallimard, Paryż 1988. 8.
Lévi-Strauss Claude, Race et histoire. Race et culture,
Albin Michel/Editions Unesco, Paryż 2001. 9.
Plumelle-Uribe Rosa Amelia,
La Férocité blanche : des non-Blancs aux non-Aryens, ces génocides
occultés de 1492 à nos jours,
Albin Michel, Paryż 2001. 10.
Sala-Molins Louis, Génocide, Encyclopædia Universalis, 2002
Encyclopædia Universalis France S.A. 11.
Sala-Molins Louis,
Le Code Noir ou le calvaire de Canaan,
Presses Universitaires de France, Paryż 2002. 12.
Sweeney Edwin, Cochise,
Chiricahua Apache Chief, University of Oklahoma Press, Norman 1995. 13.
Wala Andrzej J. R., Ludobójstwo
podboju Ameryki. Rozmyślania nad moralną nędzą cywilizacji chrześcijańskiej,
Zeszyty Naukowe PATE im. Bronisława Malinowskiego, Atlantic City 2007. [1] Mariusz Kairski, Łukasz Krokoszyński, Przyjaciele Indian i miłośnicy Indian, Tawacin 76, zima 2006, str. 50. [2] tamże, str. 50. [3] Mircea Eliade, Okultyzm, czary, mody kulturalne, Oficyna Literacka, Kraków 1992, str. 20. [4] Marek Maciołek, Dwa światy, „Tawacin” nr 76, zima 2006, str. 3. [5] Marek Maciołek, tamże, str. 4. [6] Bartolomé de Las Casas, Krótka relacja o wyniszczeniu Indian, W drodze, Poznań 1988, str. 62. [7] Thomas Bender, Czy Ameryka jest wyjątkowa?, wywiad przeprowadzony przez Artura Domosławskiego, „Gazeta Wyborcza”, 22. 09. 2007 (www.gazetawyborcza.pl).
[8]
Pierre Clastres, Ethnocide, Encyclopædia Universalis,
2002 Enciclopædia Universalis France S.A.
[9]
Cartas Anuas, in Misiones
Norteñas Mexicanas de la Compañia de Jesús, in J.
M. G. Le Clézio, Le Rêve mexicain, Gallimard, Paryż
1988, str. 150. [10] Mariusz Kairski, Łukasz Krokoszyński, Rozumieć, nie oceniać, „Tawacin” nr 78, lato 2007, str. 53.
[11]
Tessa Hofmann, Ethnocide: le meurtre d’une culture,
www.yevrobatsi.org.
[12]
www.preventgenocide.org.pl/konwencja.htm.
[13]
Louis Sala-Molins, Génocide, Encyclopædia Universalis,
2002 Enciclopædia Universalis France S.A. [14] Mariusz Kairski, Łukasz Krokoszyński, op. cit., str. 53.
[15]
Louis Sala-Molins, op. cit. [16] tamże [17] Mariusz Kairski, Łukasz Krokoszyński, tamże, str. 54. [18] Mariusz Kairski, Łukasz Krokoszyński, Przyjaciele Indian i miłośnicy Indian, op. cit., str. 51.
[19]
Louis Sala-Molins, Le Code Noir ou le calvaire de Canaan,
Presses Universitaires de France, Paryż 2002. [20] Zygmunt Bauman, Modernité et holocauste, Editions La Fabrique, Paryż 2002, str. 143/194. (Nowoczesność i zagłada, Wydawnictwo literackie, Warszawa 1992).
[21]
Edwin R. Sweeney, Cochise, Chiricahua Apache Chief, University
of Oklahoma Press, Norman 1995, str. 195. [22] tamże, str. 213. [23] tamże, str. 76.
[24]
Helen Hunt Jackson, Un siècle de déshonneur, Union Générale
d’Editions, Paryż 1972, str.246.
[25]
Bartolomé de Las Casas, op. cit., str 62. [26] tamże, str. 81. [27] Mariusz Kairski, Łukasz Krokoszyński, op. cit., str. 50.
[28]
Zygmunt Bauman, op. cit. str. 54 /55. [29] Mariusz Kairski, Łukasz Krokoszyński, Rozumieć, nie oceniać, op. cit., str. 53.
[30]
Rosa Amelia Plumelle-Uribe, La Férocité blanche : des
non-Blancs aux non-Aryens, ces génocides occultés de 1492 à
nos jours, Albin Michel, Paryż 2001. [31] Zygmunt Bauman, op. cit.
[32]
Rosa Amelia Plumelle-Uribe, op. cit. [33] tamże. Zobacz też: Rosa Amelia Plumelle-Uribe, Le jour da la race ou l'apologie du crime, http://risal.collectifs.net
[34]
Ian Kerschaw, Qu’est-ce que le nazisme ? Problèmes
et perspectives d’interprétation, Gallimard, Paryż 1997,
str. 424.
[35]
Hannah Arendt, Eichmann à Jérusalem. Rapport sur la
banalité de la mort, Gallimard, Paryż 1966 in Louis Sala-Molins,
Génocide, Op. cit.
[36]
Rozmowa z Claude’em Lévi-Straussem przeprowadzona w 1972 roku
przez J. J. Marchanda, in Claude Lévi-Strauss, film
Pierre’a Beuchota, ARTE France 2004.
[37]
tamże.
[38]
Theodor Adorno, Max Horkheimer, La dialectique de la raison,
Gallimard, Paryż 1974, str. 24.
[39]
Zygmunt Bauman,Modernité et holocauste, op. cit. [40] tamże, str. 63. [41] Andrzej J. R. Wala, Ludobójstwo podboju Ameryki. Rozmyślania nad moralną nędzą cywilizacji chrześcijańskiej, Zeszyty Naukowe PATE im. Bronisława Malinowskiego, Atlantic City 2007.
[42]
Aimé Césaire, Discours sur le colonialisme, Présence
Africaine, 2001.
[43]
Louis Sala-Molins, Génocide, op. cit. [44] Andrzej J. R. Wala, op. cit., str. 21. [45] Zofia Kozimor, www.cochise.com.pl, podstrona „Le Clézio”, artykuł Podwójny dramat podboju Ameryki. [46] Rosa Amelia Plumelle-Uribe, op. cit. [47] Andrzej J. R. Wala, op. cit. str. 20. _______________________ ©Zofia Kozimor
|
|||