







|
Otwarte
ramiona Indian
W 1991 roku, gdy Zachód przygotowywał się do obchodów 500 rocznicy
odkrycia Ameryki, ukazała się we Francji „Opowieść o rysiu” Claude’a
Lévi-Straussa. Etnolog przeanalizował w niej mitologiczne źródła dwudzielnej
ideologii charakterystycznej dla Indian, złożył jednocześnie hołd otwartości
amerykańskich tubylców. Począwszy od pierwszych kontaktów z Europejczykami
Indianie dali dowód, że potrafią przyjąć Innego, gdy tymczasem Europejczycy
wykazali się postawą będącą zaprzeczeniem wszelkiej otwartości. „Uznać ten
fakt — pisze Lévi-Strauss — w chwili gdy przygotowujemy się do upamiętnienia
tego, co nazwałbym nie odkryciem lecz zawojowaniem Nowego Świata, zniszczeniem
jego ludów i ich wartości, to zdobyć się na akt skruchy i pobożności”.
Oto fragment
recenzji książki „Opowieść o rysiu”
oraz urywek wywiadu udzielonego przez Lévi-Straussa z okazji jej wydania w
1991 roku.
|
Didier Eribon
Otwarte ramiona Indian
„Ileż duchów nawiedzać musi sny Lévi-Straussa? Duch Moctezumy i
cywilizacji Azteków, długi orszak indiańskich ludów, których kultura
została unicestwiona przez europejskich najeźdźców... Dziś w imieniu
nas wszystkich etnolog chciałby przeprosić tych, którzy ocaleli z
masakr. To im poświęca nową książkę „w akcie skruchy i pobożności”.
„Opowieść o rysiu” jest przede wszystkim hymnem opiewającym bogactwo
literatury ustnej Indian. Książka zaczyna się jak zbiór pięknych
opowiadań i budujących historii przedstawiających najróżniejsze
zwierzęta: dzikiego kota, kojota, niedźwiedzia, kozicę, sowę, wronę...
Lévi-Strauss nie ogranicza się jednak do wciągnięcia tych barwnych
opowieści do rejestru mitów. Chce wydobyć ich głęboki sens i zrozumieć
logiczną strukturę kryjącą się za następującymi po sobie perypetiami i
nagłymi zwrotami akcji. Wszystkie bowiem mity wyrażają tę samą
dwudzielną ideologię w sensie, w jakim Dumézil określił ideologię
indoeuropejską jako trójdzielną. Na każdym etapie tych opowiadań
widzimy, że dwa pojęcia, które się oddzielają, nie mogą być sobie
równe. Jedno z nich jest zawsze nadrzędne wobec drugiego. Na
olśniewających stronach, niebywale oszczędnych, lecz pełnych emocji, Lévi-Strauss pozwala nam zrozumieć, czym było spotkanie Indian i
Białych z punktu widzenia tubylców. Mity bowiem, zanim osiągnęły etap,
na którym tłumaczą podział społeczeństwa na „współziomków” i „obcych”,
dokonały wstępnego podziału na Indian i nie-Indian. I uznały, że
kulturowe bogactwo należy do tych drugich. Zanim doszło do spotkania z
Innymi, Indianie przydzielili im wyjątkowe miejsce. Im czyli Innym,
nie-Indianom, Białym. Wiemy, co Biali zrobili z tą przyjazną, otwartą
kulturą.
Analizując książki szesnastowiecznych pisarzy, Lévi-Strauss pokazuje,
że kultura ta nigdy nie została potraktowana przez Zachód poważnie.
Jedynie Montaigne uznał odkrycie Ameryki za wydarzenie kluczowe i
zaproponował refleksję na temat różnorodności obyczajów. Komentarz,
jaki Lévi-Strauss poświęca „Próbom”, jest tekstem godnym antologii i
punktem, w którym ogniskuje się jego własna filozofia. Zastanawiając
się nad mnogością zwyczajów, Montaigne wyraża silny sceptycyzm, który
później łagodzi ze względu na konieczną akceptację wartości własnej
kultury. Lévi-Strauss zdaje się zarzucać mu to przystawanie do wierzeń
niszczycieli Nowego Świata. Czujemy jednak, że w głębi rozumie jego
sposób myślenia. Wykazując dwa prądy filozoficzne wyłaniające się z
dzieła Montaigne’a — sceptycyzm i filozofię Oświecenia — nie kryje
kierunku, w którym pcha go całe jego doświadczenie. Filozofia
Oświecenia bowiem, czyli „utopia”, według której można zbudować
społeczeństwo w oparciu o reguły racjonalne, jest prawdopodobnie
największym niebezpieczeństwem zagrażającym wolności i prawom ludzi.
Wszystkich ludzi. Lévi-Strauss przywiązany jest z całą pewnością do
prądu radykalnego sceptycyzmu. Niemniej etnolog wie, że człowiek musi
żyć w zgodzie z wartościami własnej cywilizacji. Widzimy jasno, że
wbrew niemądrym zarzutom niektórych eseistów nie powoduje nim żadna
„nienawiść do Zachodu” lecz przywiązanie humanistyczne i niemal
sentymentalne do różnorodności kultur i poszanowania Innego”.
|
***
|
Le Nouvel Observateur
— W „Opowieści o rysiu” wyraził Pan bardziej niż w innych pracach
coś w rodzaju światopoglądu.
Claude Lévi-Strauss
— Dlatego, że praca nad tą książką zbiegła się z przygotowaniami 500
rocznicy odkrycia Nowego Świata, którą będziemy obchodzić w 1992 roku.
Skłoniło mnie to do refleksji nad znaczeniem tego wszystkiego. Praca
nad „Mythologiques” polegała w dużej mierze na chęci wprowadzenia do
dorobku kulturalnego ludzkości przebogatej literatury ustnej, której
nasza kultura nie bierze na ogół pod uwagę, choć przyznaje wiele
miejsca Starożytności i Dalekiemu Wschodowi. Zadałem sobie pytanie, co
wiemy o filozofii i etyce indiańskich ludów. Zachęciły mnie do tego
również niedawne wydarzenia w Kanadzie, rewolta Mohawków, która
postawiła na nowo problem stosunków między tubylcami i najeźdźcami.
N.O.
— W centrum książki znajdują się refleksje na temat Montaigne’a.
Wykazuje Pan, że istniała diametralna różnica między otwarciem, z
jakim Indianie przyjęli Białych, i sposobem, w jaki Biali potraktowali
Indian.
C. Lévi-Strauss
— Po pierwsze jest to fakt historyczny. Indianie przyjęli Białych z
otwartymi ramionami, co uderza w pierwszych relacjach Kolumba:
Hiszpanów zaskoczyło to przyjęcie. Postawa zdobywców była jego
przeciwieństwem. W rzeczywistości jest to problem ogólniejszy.
Poruszam go, wychodząc od niewielkiej problematyki związanej z mitami
o pochodzeniu wiatru i mgły. Było to dla mnie ważne, gdyż problematyka
ta zbiega się z analizą mitów wody i ognia przedstawioną w
„Mythologiques”. Otóż mity o wietrze i mgle powielają w mniejszej
skali wielkie mity o ogniu. Mgła, podobnie jak ogień, oddziela niebo i
ziemię, wiatr zaś rozwiewa mgłę, jak woda gasi ogień. Pod względem
formalnym istnieje paralelizm między dwoma systemami. Historyjki o
wietrze i mgle wysuwają na pierwszy plan dwie przeciwstawne postaci:
Rysia i Kojota, które wyrażają opozycję między rodziną kotów i psów.
To doprowadziło mnie do stwierdzenia, iż istnieje pewna stała w myśli
amerykańskich Indian: idea niemożliwej bliźniaczości. Chcielibyśmy,
aby bliźniaki były takie same, ale to niemożliwe. Może takie były, ale
stały się sobie przeciwne. Przestudiowałem więc motyw bliźniąt w
indiańskich mitach: bliźnięta są bliźniętami, a jednak nimi nie są.
Oddalają się od siebie, gdy tylko przychodzą na świat. Idea ta leży u
podstaw myśli Indian: ten sam zakłada istnienie innego.
N.O. —
Stąd Pana wniosek, że w filozofii Indian istnienie Białych było
przewidziane zanim ci przybyli do Ameryki.
C. Lévi-Strauss
— Tak, w mitach kosmicznych miejsce Białych istniało przed ich
przybyciem. Z samego faktu, że istnieją Indianie wypływa pewność, że
istnieją również nie-Indianie. W ten sposób jasne staje się to, co
wydawało się tak enigmatyczne w postawie Indian w Meksyku czy Peru:
Indianie oczekiwali przybycia Białych. Dlatego przyjęli ich z
otwartymi ramionami.
N.O.
— Natomiast Biali wszystko zniszczyli.
C. Lévi-Strauss
— W Wiedniu, w skarbcu Habsburgów znajduje się kilka przedmiotów
przywiedzionych z Meksyku przez Cortesa, których niezwykłe piękno
zafascynowało Alberta Dürera. Często zadawałem sobie pytanie, co by
się stało, gdyby spotkanie dwóch światów nie doprowadziło do
zniszczenia lecz do przymierza między Hiszpanami i władcami Meksyku i
Peru. Żylibyśmy w świecie, który nie miałby nic wspólnego z tym, w
którym żyjemy dzisiaj.
N.O. — Czy 500 rocznica mogłaby stać się okazją do ponownego
odkrycia tych ludów?
C. Lévi-Strauss —
Nie, to co Zachód zniszczył, zginęło na zawsze. Nie należy się łudzić.
Nawet jeśli z sympatią obserwujemy budzenie się świadomości w krajach
Ameryki Północnej i Południowej, prowadzi ona do formownia się
synkretycznej kultury indiańskiej w opozycji do kultury zachodniej, a
to oznacza zatarcie różnic, które istniały między poszczególnymi
kulturami składającymi się na kulturę amerykańską.
(Le Nouvel Observateur, numéro hors-série, novembre-décembre
2009).
|
***
Claude Lévi-Strauss, wybitny etnolog i jeden z największych umysłów XX
wieku, zmarł 30 października 2009 roku w wieku bez mała 101 lat. Pochowany
został, jak sobie tego życzył, na cmentarzu w Lignerolles w Burgundii, w
obecności sześciu osób: żony, dwóch synów, dwóch wnuków i mera Lignerolles,
miejscowości liczącej pięćdziesięciu mieszkańców, w której mieszkał.
________________________
©Zofia
Kozimor
|